Takie stricte artystyczne kino to jednak nie dla mnie. Poza może Bertoluccim i Radfordem nie do końca zrozumiałe i zupełnie niestrawne.
Akurat nowela Szabó była dość oczywista - 10 minut, niby nic, a jaka tragedia się w nich rozegrała, ile emocji. pozostałe też były dość czytelne, z tym że często bełkotliwe i w zasadzie niezbyt treściwe (Goddard, Denis). Noweli Figgisa albo nie zrozumiałem albo była tragiczna, pretensjonalna i irytujaca w swoim niby oryginalnym koncepcie podzielenia ekranu na 4 częsci, przynajmniej ja tak to odebrałem.