pilot zobaczyłem, jak również wdzięczny jestem, iż nikt mnie nie postawił przed takim dylematem: oglądać czy nie oglądać dalej.. axel foley w grobie się przewraca, chociaż jeszcze żyje, a nawet w tym występuje, co skłania do bardzo przykrych wniosków ogólnie. być może ta seria nigdy nie była tak dobra, jak kazała mi o niej myśleć moja wczesnoszkolna przysadka mózgowa.
nadto kolejny szlachetny dowód na istnienie czasu wypada niniejszym, przed oficjalną premierą kinową czwartej części cyklu, naprędce odnotować:
otóż więc niegdyś ojciec (obecnie jakieś 5% na ekranie) wpadał w głupawkę na widok pary homosapiesiątek trzymającej się za ręce na mulholland strasse, obecnie zaś syn (jakieś 95% na ekranie) wpada w osłupienie na widok heterosapiesiątek śmigających po krawężniku na elektrycznej deskorolce..
rola judge'a reinholda (jakieś 0,001% na ekranie) ogranicza się do podawania innym jednej ze swoich kończyn górnych, jako też szczerzenia zębów i potakiwania.
john ashton to jedyny załogant ze starej gwardii, którego tu nie ma - najwyraźniej ma najlepszego agenta.
poza tym dużo się strzelają i ganiają ogólnie, wszystko tonie w oceanie telewizyjnego standardu sprzed epoki the sopranos. to nie jest nic ciekawe.