Jestem po wczorajszym seansie. Sam film mi się podobał, jest dobry. Aczkolwiek brakowało mi tego czegoś w nim, co miały dwie poprzednie części. Coś co wyróżniało te filmy z szeregu innych zwariowanych komedii romantycznych. I tego "czegoś" zabrakło mi też w samej głównej postaci. Może sam fakt, że się zestarzała? Nie wiem. W samej Bridget brakowało mi tego czegoś.
Postać Patricka Dempseya też jakoś nie wniosła wiele do tego filmu. Daleko tej postaci do Daniela Cleavera.
Chyba najbardziej pozostał taki sam Mark Darcy :)
odnioslam takie same wrazenie, niestety to juz nie ta sama Bridget. Jestem w stanie zrozumiec, ze taki tez byl zamysl tego filmu, kazdy przeciez z czasem sie starzeje i powaznieje. Jednak bardziej bliska mojemu sercu byla mloda wariatka Bridget, taka niepoukladana i przez to niezwykle symaptyczna postac:) Tu troche zabraklo mi tego wszystkiego. Mark Darcy jak zwykle uroczy :)
Mam podobne odczucia niestety. Było okej, ale to już nie to samo... Grunt, że happy end :-)
A ten Daniel Cleaver w końcu przeżył czy nie? Bo pod koniec filmu była mowa, że go odnaleźli, ale żywego? Wie ktoś? :-)