Szanujmy Clinta Eastwooda za twórczość aktorską i reżyserską. Ten film był dla mnie spokojny, aż za spokojny, ale i udany. Myślałem, że zasnę po tym seansie a jednak nie, ponieważ tworzył dialogi z życia wzięte, często miło jest posłuchać lub przeczytać coś mądrego. Tutaj raczej widzę problemy psychologiczne w rodzinie i nie oczekujmy jakiś cudów w Cry Macho. Fajnie wyszedł, były sceny zabawne, smutne (mówiąc o stracie kimś w rodzinie). Wyszedł taki bardziej dramatyczny klimat. Ogólnie taki krajobraz Dzikiego Zachodu Clint był sobą i był w żywiole, bo grał w westernach. Za to bardzo go lubię.